„JEDNA CZWARTA MOJEJ KRWI JEST ROSYJSKA” – WYWIAD Z MARYLĄ RODOWICZ

Maryli Rodowicz w Polsce przedstawiać nikomu nie trzeba. Okazuje się, że na Wschodzie również! Często występowała w Związku Radzieckim, a jako artystka nietuzinkowa, zapadła w pamięci obywatelom krajów ex-radzieckich bardzo mocno. Dziś rzadziej, ale wciąż koncertuje za Bugiem. Podczas zeszłorocznego koncertu na Litwie, rozmawiała z wileńskim dziennikarzem – Witalisem Masenasem, któremu opowiedziała m.in. o swoich rosyjskich korzeniach. Okazuje się, że w jej żyłach płynie także rosyjska krew. Dlaczego tak rzadko występuje w Rosji? Oto najciekawsze fragmenty wywiadu z 2009 roku.


Witalis Masenas: Kiedy po raz pierwszy przyjechała Pani do Wilna?

Maryla Rodowicz: Były to lata 80. ubiegłego wieku. Pamiętam takie zdarzenie, bardzo zresztą dla mnie niemiłe: gdy wysiedliśmy z pociągu z zespołem, powiedziano nam, że „za karę” za „Solidarność” gramy nie w Wilnie, tylko w Kownie. Było to dla mnie strasznie przykre, pomyślałam: „Jak to! Przecież my jedziemy do Wilna!”. Ale wówczas była złożona sytuacja polityczna… Wszystkim ludziom na Wschodzie pewnie wmawiano, że „Solidarność” jest czymś złym, że trzeba naród polski odgrodzić, żeby ta zaraza, nie daj Boże, nie przedostała się do Rosji czy na Litwę. Z tego właśnie powodu mój koncert przeniesiono z Wilna do Kowna, ale i tak całe Wilno tam przyjechało. Właściwie była to aż demonstracja, pamiętam, że musiała interweniować milicja, co stanowiło dla mnie wielkie przeżycie.

W 1987 roku w Wilnie telewizja zrobiła ze mną duży program na ulicach Wilna. Byłam w ciąży, mąż nie chciał mnie puścić, ale w końcu pojechałam. Mama niezmiernie wzruszona chodziła ze mną po Wilnie. Natomiast babcia, kiedy jeszcze żyła, też bardzo chciała je zobaczyć. Ale wtedy nie było to możliwe z powodów politycznych, nie było wycieczek do Wilna, więc babcia musiała pojechać szlakiem Lenina – czyli zwiedzić kilka miast w ZSRR, w tym też – Wilno. No, i pojechała. Najbardziej wzruszała się na grobie swojej rodziny na Cmentarzu Bernardyńskim.

[…]

WM: Pani ostatnia płyta „Jest cudnie” – jest wręcz fenomenalna, ponieważ zawiera muzykę na styku kultury amerykańskiej i wschodniej – rosyjskiej.

MR: Od czasów szkolnych byłam zafascynowana muzyką amerykańską. W latach 60. doszła do Polski muzyka amerykańska, rockowa i wszyscy oszaleli. W tamtym systemie nie było takiego przepływu informacji jak dziś, ale jednak radio zaczęło odtwarzać te wszystkie rock-and-rollowe utwory. Był to szok. Wszyscy chcieli grać na gitarach i śpiewać te piosenki, ja też. Dostałam gitarę, spisywałam teksty. Nie znałam angielskiego, ale śpiewałam łamanym angielskim to, co sobie spisałam. Jak zaczęłam studia w Warszawie, poznałam muzykę Boba Dylana i wszystkich tych folkowców – Pete Seeger, Joan Baez. Znalazłam się pod wielkim wpływem tej muzyki.

Kiedy na drugim roku studiów wygrałam festiwal studencki w Krakowie, potem w Opolu i nagrałam swoją pierwszą płytę „Żyj mój świecie”, wpływy country, amerykańskie były bardzo duże – maniera wokalna, sposób aranżowania, instrumenty – gitara akustyczna, bandżo, harmonijka ustna. To jest we mnie bardzo silne. Przez wszystkie te lata wydając płyty, mimo że się interesowałam różnymi gatunkami – soulem, twórczością Janis Joplin, Arethą Franklin, Led Zeppelin, muzyką rockową – jednak folk amerykański i country głęboko we mnie siedzą.

A ponieważ jestem Słowianką, czuję Wschód. W dzieciństwie często śpiewałam na głosy z babcią i mamą. Śpiewałyśmy ludowe piosenki i to we mnie też siedzi. Nie da się tego wyrzucić, bo to jest w naszej naturze – głęboko w sercu. I śpiewając muzykę zaaranżowaną po amerykańsku, w głosie mam tę słowiańskość – na przykład, w kompozycjach Seweryna Krajewskiego, którego mama była Rosjanką. W jego muzyce pobrzmiewa sporo nut słowiańskich. Bardzo to lubię i stąd charakter mojej muzyki.

WM: A czy prawdą jest, że ma Pani także rosyjskie pochodzenie?

MR: Moja druga babcia, czyli matka mojego ojca pochodziła z Tuły. Była Rosjanką, więc jedna czwarta mojej krwi jest rosyjska. Z kolei dziadek, czyli Władysław Rodowicz – ojciec mojego ojca – był Żmudzinem.

Jeden mój krewny, historyk, który mieszka w Wilnie – Žilvinas – uparł się, żeby znaleźć dokumenty Rodowiczów. Jeździł po kościołach, aż się dogrzebał do XVI czy XVII wieku. Nie miałam żadnych dokumentów ze strony Rodowiczów. Žilvinas natomiast dokopał się do tych archiwów i sporządza teraz drzewo genealogiczne.


WM: W porównaniu z zachodnimi gwiazdami artyści z naszej części Europy nie byli znani na świecie. A przecież nie brakuje nam talentu…

MR: Talentu na pewno nie brakuje! Brakowało nam natomiast konfrontacji z tamtym show biznesem, ponieważ jesteśmy bardzo oryginalni, mamy inną duszę. Jesteśmy w stanie zaoferować coś innego – inaczej czujemy. Bliżej jest mi do Wschodu, niż do kultury zachodniej, chociaż nie ukrywam, że od początku inspiruję się muzyką amerykańską. Kiedy w latach 80. jeździłam na koncerty do Związku Radzieckiego, byłam nieraz wzywana do Ministerstwa Kultury w Polsce, dokąd przychodziły protesty publiczności, że oni sobie nie życzą takiego zachodniego stylu i imperialistycznej maniery, jaką prezentuje Maryla Rodowicz. Byłam wtedy „zachodnią manierą”, ale ze wschodnią duszą i wschodnią tęsknotą – jest to bardzo oryginalne. Jesteśmy inni, inaczej czujemy świat. Uważam, że kariera na Zachodzie – to kwestia promocji. I języka.

Maryla Rodowicz i Aleksandr Malinin – „Kolorowe jarmarki”

WM: Kiedyś była Pani bardzo popularna w ZSRR. Dziś rzadko występuje Pani w Rosji. Dlaczego?

MR: W poprzednim systemie kultura polska była dla Rosjan czymś ważnym, oknem na świat. Rosjanie snobowali się na polską kulturę, nasza muzyka była bardzo popularna w ZSRR, graliśmy tam setki koncertów. Ale wraz ze zmianą systemu otworzył się świat dla Rosji, która jest w końcu bardzo bogatym krajem.

Ostatnio, kiedy grałam koncert w Moskwie, zauważyłam, że światowe sławy występują tam co parę dni. Obecnie w Rosji nikt już nie myśli o Polsce, ponieważ świat się otworzył i Rosjanie po nim jeżdżą. Bodaj najmocniej na nich wpływa dziś kultura amerykańska.

[…]

Magazyn Wileński”, 8/2009

PEŁNA TREŚĆ WYWIADU

* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *

Witalis Masenas – wileński dziennikarz. Z pochodzenia Polak. Przez sześć lat studiował i mieszkał w Polsce. Ukończył szkołę muzyczną i konserwatorium w Wilnie. Jego pasją jest muzyka, która stała się także częścią jego zawodowego życia. Obecnie pracuje nad książką o Alle Pugaczowej.

http://witalismasenas.wordpress.com

Dodaj komentarz

Brak komentarzy.

Comments RSS TrackBack Identifier URI

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s