POPRZEZ ROMANSE CHCEMY DAWAĆ RADOŚĆ – rozmowa z Julią Zigansziną i Aleksandrem Ławrientiewem

Julia Ziganszina ma na swoim koncie dziesięć albumów, z czego aż cztery nagrała i wydała w Polsce. Urodziła się i na stałe mieszka w Kazaniu. Jest artystką wszechstronną. Dzięki ogromnemu talentowi i ciężkiej pracy osiągnęła wysoki profesjonalizm i jest jedną z najjaśniejszych gwiazd na niebie rosyjskiego romansu. Valentina Ponomareva kiedyś powiedziała: „Julka Ziganszina. W jej głosie jest zaklęta dusza, wyjątkowa kobiecość. Sposób w jaki śpiewa świadczy o inteligencji natury, bez której nie można wykonywać romansów. Jakie to szczęście, że ten gatunek się odradza. Dzięki takim osobom jak Julia Ziganszina”.

O rosyjskim romansie, o jakości romansów i o „radosnym cierpieniu twórczości” rozmawiałem z Julią Zigansziną i Aleksandrem Ławrientiewem po koncercie w Opolu, rozpoczynającym ich szóstą trasę koncertową w naszym kraju, połączoną z promocją najnowszej płyty pt. „Rosyjskie piosenki ludowe”.

TRASA KONCERTOWA 2011!

Jesteście w Polsce po raz szósty. Jak to się dzieje, że tak często występujecie w naszym kraju?

Julia Ziganszina: Jest to oczywiście ogromna zasłucha Pana Krzysztofa Ptaka. To dzięki jego inicjatywie i propozycji sprzed kilku lat by wydać w Polsce płytę, przyjechaliśmy do Polski na jej promocję. I minęło kilka lat, a my nagraliśmy już cztery płyty i jesteśmy tutaj po raz szósty!

Czy macie już u nas swoich wiernych fanów, którzy regularnie przyjeżdżają na Wasze koncerty?

J.Z.: Tak. Niektórzy z nich podchodzą i mówią, że są na naszym koncercie nie po raz pierwszy. Przyprowadzają swoich znajomych, przyjaciół. Ale zapewne jest więcej takich osób – może nie wszyscy z nich podchodzą.

Aleksander Ławrientiew: Ale w Białymstoku jest wiele znajomych twarzy. Znajduje się tam rosyjskie stowarzyszenie, z którego członkami utrzymujemy kontakt i spotykamy się podczas naszego pobytu w Polsce.

J.Z.: Białystok to miasto, w którym zagraliśmy największą ilość koncertów. Można nawet powiedzieć, że jest to nasze „bazowe” miasto. A bardzo miłe jest to, że za każdym razem odwiedzamy coraz to nowsze regiony Polski. Dzisiaj Opole – jesteśmy tu po raz pierwszy.


A skąd Waszym zdaniem takie zainteresowanie w Polsce rosyjskimi romansami?

J.Z.: Prawdę powiedziawszy to nawet dla nas jest dużą zagadką. Kiedy przyjechaliśmy tutaj po raz pierwszy, nie wykonywaliśmy w ogóle utworów z okresu Związku Radzieckiego, pieśni wojennych. Obawialiśmy się, że nie przez wszystkich może to zostać dobrze odebrane. I dlatego też przyjechaliśmy na premierę pierwszej płyty – Romansów z XIX wieku. Później ze strony publiczności wyszła inicjatywa: a czy możecie zaśpiewać „Podmoskovnye vechera”? „Tjomnuju noch”? – A dlaczego nie? Oczywiście! Bardzo chętnie! I stąd wziął się nasz zachwyt polską publicznością, ponieważ tak wiele niespodziewanych, miłych i radosnych momentów razem z nią zdążyliśmy przeżyć. To miłe, że te pieśni, które są bliskie nam, są bliskie także Polakom. Widocznie bierze się to z naszych wspólnych korzeni, wspólnej historii.

Prowadzi Pani w swoim rodzinnym mieście, gdzie mieszka Pani na stałe, Salon Julii Zigansziny „Kazanskij Romans”. W jaki sposób i na jakiej zasadzie działa to miejsce? Czy można powiedzieć, że jest to miejsce, w którym znajdzie schronienie rosyjski romans?

J.Z.: Salon, który prowadzę, został stworzony na wzór salonów XIX wieku. Kiedy osobą zrzeszającą pewien krąg osób o podobnych zainteresowaniach był mężczyzna – wówczas był to klub. Kiedy przewodniczyła kobieta – wówczas był to salon. Stąd nazwa. Natomiast „Kazanskij Romans” to nie miejsce, a cykl koncertów różnych wykonawców. Wszyscy jednak muszą spełniać dwa warunki: być profesjonalistami, oraz podobać się nam. Czyli mnie oraz Aleksandrowi. Jeżeli dany artysta nam się podoba – zapraszamy go do siebie na występ. Dzięki temu romanse w Kazaniu brzmią w różnych aranżacjach – są romanse aktorskie, cygańskie, klasyczne, ludowe, autorskie.

Co musi w takim razie posiadać wykonawca romansów, aby zaskarbić sobie Waszą przychylność?

J.Z.: (śmiech) To bardzo trudne pytanie!

A.Ł.: Jesteśmy z Julią bardzo wymagający. Moim zdaniem romans to bardzo ciężki gatunek. To w nim spotykają się: poczucie wartości, smaku, muzykalności, profesjonalizmu, wokalnych, artystycznych i instrumentalnych nawyków. Dobry głos nie wystarczy. Jest tutaj wiele elementów składowych, które musi posiadać dobry romans.

J.Z.: Owszem, powinien być dobry głos, ale nie powinien on być w romansie zauważalny. Jeżeli człowiek siedzi i słyszy dobry głos – to jest niedobrze. Odbiorca powinien powiedzieć, że romans jest dobry, a nie głos. Ale – oczywiście – bez przygotowania wokalnego nie da się wykonywać romansów. Najważniejszy jest sam gatunek, utwór, dzieło, jakim jest romans. Ten, który widzimy, słyszymy, który daje nam radość.

Skąd czerpiecie inspirację dla swojej twórczości? Jaka muzyka Was inspiruje? Skąd Pan na przykład wie, że dobrze gra? (śmiech)

A.Ł.: (śmiech) A ja nie wiem! Na swoje szczęście!

Wyrosłem na muzyce Beatlesów, muzyce rockowej. Ukończyłem konserwatorium, dobrze znam muzykę symfoniczną, muzykę chóralną – ja sam zresztą jestem chórzystą. Uczę grać na gitarze. Ten szeroki obszar muzyki w którym się obracam daje mi poczucie pewności. W dzisiejszych czasach, moim zdaniem, trzeba słuchać dużo i w każdym stylu muzycznym odnajdywać coś dobrego. Wówczas łatwiej będzie odnaleźć innych i siebie.

Co jest Państwa celem, czym się kierujecie podczas przygotowywania, aranżowania utworów? Chodzi o to, aby romans brzmiał dobrze, czy tak, jak podpowiada Wam serce?

J.Z.: Przede wszystkim wszystkie aranżacje do naszych utworów robi Aleksandr Ławrientiew. A to, czym się kierujemy podczas pisania utworów to nie jest ani brzmienie ani dyktat naszej wrażliwości. Najważniejsze jest to, żeby nie zepsuć utworu. Aby w romansie nic nie przeszkadzało. Aby wybrzmiał tak, jak został napisany, nie inaczej, bo w nich jest już wszystko powiedziane. Romans można bardzo łatwo zepsuć, a naszym zadaniem jest to, aby do tego nie dopuścić. A dopiero na drugim miejscu jest odpowiednie dobarwienie, doaranżowanie.

A.Ł.: Mi nawet często mówią, że ja mało gram, niewiele dogrywam, że powinienem grać trochę więcej. A mi się właśnie wydaje, że to jest niepotrzebne. Bo w romansie jest słowo, intonacja, która musi odpowiednio wybrzmieć. A jak zacznę dogrywać, to może nawet i będzie ładnie – z punktu widzenia zasad muzyki, ale z punktu widzenia prawdy i jakości romansu, takie „dogrywki” byłyby oszustwem.

W jednym z wywiadów powiedziała Pani, że romansów nie słuchają ludzie obojętni, przypadkowi. Czego oczekujecie od swojego odbiorcy?

J.Z.: To prawda – przypadkowych ludzi na naszych koncertach jest mało. Są to albo ludzie, którzy nas znają, albo ludzie, którzy lubią rosyjskie romanse. Ale od publiczności nie oczekujemy niczego, ponieważ nasze spotkanie z publicznością jest wzajemnie powiązane. To, co dajemy, otrzymujemy w zamian. Dlatego oczekiwać możemy jedynie od siebie. Tak jak ja zagram, tak publiczność będzie na to reagować. A jeżeli źle zaśpiewam, to czego ja mogę od publiczności oczekiwać?

A.Ł.: A kiedy na koncert przyjdzie przypadkowa osoba, to jeżeli jemu się spodoba nasza twórczość, będzie to wielkim sukcesem nas wszystkich. Bo on nie przychodzi z konkretnym celem wysłuchania romansów, on ich nie zna, nie wie czy mu się spodoba czy nie.

J.Z.: Zawsze mamy jednak nadzieję na to, że publiczność będzie uczestniczyć w naszym koncercie – że będzie wzajemny dialog. Zdarza się oczywiście publiczność obojętna. Ja sama zresztą jestem widzem. Kiedy chodzę na koncerty, bardzo się dziwię osobom, które siedzą i nie nagradzają wykonawcy brawami. Po co on w takim razie przyszedł? Co on chce pokazać, co udowodnić? Ja, jako widz, zawsze jestem wdzięczna za to co daje mi artysta. Głośno klaszczę. Nawet czasami niektórzy zwracają mi uwagę: proszę klaskać ciszej! (śmiech)

Człowiek, który przychodzi na koncert po prostu powinien się postarać. By nie być obojętnym, a aktywnym uczestnikiem danego wydarzenia. Bo wtedy on sam będzie miał z tego dużą przyjemność.

A czym jest dla Państwa spotkanie z widownią?

J.Z.: Dla mnie koncerty są procesem, a płyty – rezultatem. Przy czym i jedno i drugie jest bardzo ważne, czyli nie pracujemy tylko dla rezultatów albo tylko dla procesów. Proces jest o tyle ważny, że na koncertach jest coś takiego niedostępnego, niespodziewanego, nieoczekiwanego – to, co później staramy się przenieść na płytę. A jak wiadomo płyty zazwyczaj nagrywa się w studio, bez publiczności. Możemy powtarzać dany fragment utworu tyle razy ile jest to konieczne do uzyskania odpowiedniego rezultatu. Jest to więc zupełnie inna praca. Ale emocje, które pojawiają się na koncercie, zawsze staramy się przenieść właśnie do studia, aby chociaż ta „iluzja” spotkania z publicznością była na płycie. I kiedy coś takiego uda nam się uzyskać, to jest to nasz sukces. Kontakt z widownią jest tym, dla czego chce się wychodzić na scenę.

A.Ł.: A ja jestem z Julią zgodny w stu procentach. Romans nagrany na płycie powinien posiadać w sobie wszystkie te emocjonalne elementy, które udaje się uzyskać podczas koncertu. Właśnie ta ilość koncertów i emocje wynikające ze spotkania z publicznością które mamy w swojej pamięci, odradzają się w studiu.

J.Z.: Jedno nie jest możliwe bez drugiego.

Przed Państwem jeszcze siedem koncertów. Dzisiejszy, w Opolu, rozpoczął Waszą szóstą trasę koncertową w naszym kraju. Jaki jest cel Waszych koncertów? Co chcecie podarować polskiej publiczności?

J.Z.: Zależy nam przede wszystkim na podzieleniu się tym, co jest dla nas aktualnie ważne. Zależy nam na zaprezentowaniu najnowszej płyty pieśni ludowych. Są miejsca, jak na przykład w Białymstoku, gdzie występowaliśmy kilka razy. Są miejsca gdzie gościmy po raz pierwszy. I każde miejsce dobrze pamiętamy – jaka była publiczność, jakie emocje. A odbiorcom chcemy przede wszystkim podarować radość. Aby mógł wyjść z naszego koncertu i idąc do domu podśpiewywać utwór, który usłyszał, albo później miło i dobrze wspominał ten stan, w którym był podczas koncertu. I może ten stan w jakimś trudnym momencie w życiu mu w przyszłości pomoże. Nie chodzi o to, abyśmy to my zostali w ich pamięci – ale rosyjskie pieśni, które są dla nas wartościowe. Aby to one pomagały ludziom w trudnym czasie.

A.Ł.: Ja bym jeszcze dodał, że są momenty, kiedy człowiek nad czym mocno pracując, nie może osiągnąć swojego celu. Chcemy podzielić się pewnego rodzaju artystycznymi poszukiwaniami. Pewien znany pedagog – Perelman – mówił: „radosne cierpienie twórczości”. Ale jak radosna twórczość może być cierpieniem? Chodzi o ciągłe poszukiwania – człowiek tworząc ma wrażenie, że jest już „tuż tuż”, i kiedy już prawie dogania swój cel, okazuje się, że musi rozpocząć swoje poszukiwania od początku. Ale radość go nie opuszcza. I tymi momentami, które są tak bliskie każdemu człowiekowi, chcemy się podzielić.

Rozmawiał Michał Bober

ZAPROSZENIE JULII ZIGANSZINY I ALEKSANDRA ŁAWRIENTIEWA NA KONCERTY:


Dodaj komentarz

Brak komentarzy.

Comments RSS TrackBack Identifier URI

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s